Biegła. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, ale nie potrafiłam się zatrzymać.
Miałam wrażenie że jej oddech zagłuszył wszystkie inne dźwięki, oprócz
regularnego stukotu butów.
„Biegnij, biegnij, biegnij!” krzyczałam do niej. Była już wykończona, ale
mogłam pozwolić jej na nawet kilka sekund odpoczynku. Wiedziałam tylko że musi
biec, żeby przeżyć. Nic innego nie miało znaczenia. Nie wiedziałam co się
dzieje, nie rozumiałam czemu mnie słucha, nie wiedziałam co się ze mną dzieje.
To wszystko nie miało znaczenia – liczył się tylko bieg.
Kazałam jej skręcić w jakąś boczną uliczkę. Posłuchała mnie. Uliczka była
ślepa, przed nami był mur wysoki na jakieś dwa i pół metra. Musiał być stary,
był z cegieł. Poprowadziłam ją do jakiegoś kubła na śmieci. Wchodząc na niego
dwa razy prawie się nie przewróciła, ale zmuszałam ją do zachowania równowagi. Znalazłam
szczerbę w murze i kazałam jej tam włożyć stopę. Rękami chwyciła się szczytu.
Kazałam jej się podciągnąć. Była już na skraju sił, ale adrenalina krążyła w
jej żyłach.
Dziewczyna podciągała się nieznośnie długo. Chyba nie dłużej niż kilka
sekund, ale czas się liczył inaczej.
Wstała. Widziałam jej oczami gładkie domy dachów. Dominował fiolet – domy
zamieszkane przez obywateli – a tam gdzie fiolet musiał być też żółty i zielony
– przybudówki i garaże. Wieczorami budynki lekko się żarzyły, aż nie
przychodziła Cisza Nocna. Wtedy wszystkie światła gasły i tak właśnie było
teraz.
W świetle księżyca widziałam żółto połyskującą powierzchnię szklanego dachu.
Od muru dzieliło go jakiś metr, może więcej. Kazałam jej skoczyć. Myślałam że
spadnie, ale złapała się. Miała rękawiczki, myślałam że będą się ślizgać po
dachu. Wtedy to ja się bałam i to ona przejęła kontrolę. Podciągnęła się, sama
nadal nie wiem jak. Wyglądało, jakby świetnie potrafiła podciągać się na dach w
rękawiczkach. To było dziwne, po co ktoś miałby chodzić po dachach w
rękawiczkach?
Jedna z nich przesunęła się. Zobaczyłam na dłoni dziewczyny jakąś dziwną
wydzielinę, zanim poprawiła rękawiczkę. Zaczęłam szukać kolejnego dachu.
- Tam jest! – usłyszałam krzyk.
Spanikowałam. Kazałam jej biec, biec, biec, tak daleko jak tylko się da.
„Skocz na zielony dach, a potem fioletowy!” krzyczały moje myśli. Doganiali ją,
musiała uciec.
Skoczyła. Coś świsnęło za jej plecami. Biegła, biegła, biegła, tak jak jej
kazałam. Na którymś z kolei fioletowym dachu poślizgnęła się. Zanim wstała, coś
ją przykryło. Zaczęła się szamotać, ale na niewiele się to zdało. Była w
jakiejś sznurowej siatce. Z samoobrony wiedziałam, że jeżeli będziesz się
wyrywać, więzy tylko się zacisną. Kazałam jej przestać, ale mnie nie usłyszała
albo nie posłuchała. Zrozpaczona krzyczałam, kiedy ścigający się zbliżyli.
- Kogo my tu mamy…? – Mężczyzna nachylił się nad nami.
Dziewczyna chciała go uderzyć, ale nie zdążyła. Ktoś wbił jej strzykawkę w
ramię.
I wtedy się obudziłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz