Opis

Nowa era, nowy porządek, nowe prawa. Wszyscy są bezpieczni, wszyscy są równi, wszyscy są tacy sami. Dobro ogółu jest ważniejsze od dobra pojedynczej osoby. Zwalczono 86% przestępstw i nikt nie pomyślałby, że w samym sercu utopii, jakiś eksperyment może wymykać się spod kontroli. Nikt nie pomyślałby, że te wszystkie bajki z Drugiej Ery o elfach, czarownikach i wilkołakach mogą stać się prawdą.

Ale przecież nią nie są, prawda?

8 lutego 2014

Rebecca



Przez resztę nocy nie mogłam spać i dopiero nad ranem zapadłam w lekką drzemkę. Na szczęście budzik w moim pokoju działał bez zarzutów i do jadalni miałam całkiem blisko. To był jeden z wielu plusów wprowadzenia Praw Platona – wszystkie dzieci były wychowywane przez państwo i były równo traktowane. Nawet gdyby kogoś rodzice byli kryminalistami, on o tym nie wiedział i wszyscy traktowali go tak jak wcześniej. Każdy miał szansę zajść daleko jako Filozof, Żołnierz lub Rzemieślnik.
Inna sprawa, że dzięki temu trudniej było się spóźnić.
Stołówka była wielka, cała biało-niebieska – w kolorach Szkoły. Mogła pomieścić wszystkich uczniów na raz, ale do tej pory nigdy się to nie zdarzyło. Godziny podawania posiłków były w miarę luźne, więc można tu było przyjść jeśli tylko nie miało się zajęć.
Wybrałam sobie coś z bufetu, nawet nie patrząc co. Pragnęłam tylko zaszyć się z boku przy jakimś stoliku. Nie musiałam go długo szukać i już kilka minut później powoli przeżuwałam kanapkę. Chyba była z serem.
Miałam już odnieść naczynia, kiedy przysiadła się Doris. Lubiłam ją, tyle że zawsze było jej wszędzie pełno. Normalnie mi to nie przeszkadzało, ale wtedy było inaczej.
- Hej Becca! Co teraz masz? Ja mam zajęcia ze strategii. Nuuuuuuuuudy. Wolałabym praktykę. Albo lepiej garncarstwo. Lubisz garncarstwo? Tak, ty lubisz garncarstwo, mówiłaś mi to w zeszłym tygodniu…
Jak zwykle wpadłam w potok jej słów. Ona prowadziła rozmowę za nas obydwie, ja tylko czasami potakiwałam. Kiedy zrobiła przerwę, żeby zjeść choć trochę płatków z mlekiem przeprosiłam ją i powiedziałam że muszę już iść, bo się spóźnię, a salę mam daleko. To było tylko w połowie kłamstwo – pracownia od historii filozofii była na drugim końcu szkoły, ale dziś zaczynałam godzinę później.
Początkowo szłam szybkim krokiem, ale kiedy już oddaliłam się wystarczająco od jadalni zwolniłam do miłego spaceru. Zegary ostrzegały że jest już za dziesięć minut rozpoczną się pierwsze lekcje. Minęłam grupkę trzylatków trzymających się za rączki i grzecznie zmierzających do swojej sali. To byli pierwszoroczniacy, więc na razie nie mieli prawdziwych zajęć. Trzy pierwsze klasy to było tak zwane „przedszkole” pełne zabaw. Nawet nie jedli jeszcze na stołówce – nauczycielka przychodziła do ich pokoi i zaprowadzała do sali, gdzie spędzali resztę dnia. Jedli, bawili się i uczyli w swoim wąskim gronie. Grupy miały po kilkanaście osób, więc nauczycielki nie miały problemów z zapamiętaniem imion.
Przedszkole zmieniało się w Szkołę płynnie – było coraz mniej zabaw, aż w końcu na szóstym roku po prostu chodziło się na lekcje. Od czwartego roku dzieciaki przechodziły z opieki nauczycieli na opiekę dwunastoklasistów. Miało to nauczyć odpowiedzialności wszystkich piętnastolatków. Mieli opiekować się młodszymi tylko przez jeden rok, ale zazwyczaj zajmowali się nimi aż w wieku dwudziestu jeden lat stawali się pełnoletni i opuszczali Szkołę.
Ja co środę spotykałam się z Elizabeth, aż dwa lata temu opuściła szkołę i wyjechała poza miasto. Gdyby nie to, mogłabym się z nią spotykać w soboty, w dzień kiedy można było wychodzić ze Szkoły, ale tylko starszym uczniom. Ja już zaliczałam się do tej grupy.
Na korytarzu zrobiło się już pusto, drzwi się zamknęły. Minęłam paru ośmioklasistów, biegnących jak szaleni. Pewnie długo stali w kolejce na stołówce. Dlatego właśnie ja wstawałam wcześniej, nawet jeśli oznaczało to czekanie.
Niedługo później wszystkie dźwięki ucichły. Powoli przemierzałam szare, białe i niebieskie korytarze. Wspinałam się na schody, żeby po kilkuset metrach zejść w dół. Wjeżdżałam windą na górę, żeby później zjechać na dół. Szłam skrótami, pustymi pracowniami i pomieszczeniami gospodarczymi. Weszłam do ciemnego pokoju pełnego mioteł, żeby wyjść na środek białego korytarza na trzecim piętrze.
W końcu się zatrzymałam przed drzwiami nie wiele różniącymi się od innych. Nie musiałam patrzeć jaki to numer – doskonale wiedziałam że to jest 26E. Usiadłam na ławce pod salą i spojrzałam na zegarek. Wyglądało na to, że zostało mi jeszcze jakieś pół godziny. Westchnęłam. Szczerze mówiąc, wtedy chciałam tylko żeby ten dzień się skończył, a ja mogłabym spać.
Chyba zaczęłam przysypiać, kiedy przyszła Aurora. Jak zwykle miała rozczochrane włosy. Były długie, w kolorze drewna i często miałam wrażenie że dziewczyna wręcz w nich tonie. W porównaniu z jej drobnym ciałem były wielgachne.
Przez chwilę po prostu milczałyśmy kiedy ona się odezwała.
- Nie spałaś. – To nawet nie było pytanie.
- Aż tak widać? – zdziwiłam się. Kiedy rano patrzyłam w lustro, miałam wrażenie że wyglądam przyzwoicie.
Aurora wzruszyła ramionami, nic nie mówiąc. Próbowałam wymyślić co mogłabym powiedzieć, kiedy moim wybawieniem stał się dzwonek. Drzwi się otworzyły i uczniowie zaczęli wylewać się przez nie, jak jakaś monstrualna fala. Wiedziałam, że zaraz zapanuje tu prawdziwy ścisk, więc wolałam wślizgnąć się do sali.
Było tu tylko kilka ławek, ale za to siedmioosobowych. Parę miejsc już było zajętych. Nie miałam pojęcia, jak innym uczniom udało się tu wślizgnąć szybciej niż mnie, ale jednak. Niektórzy mieli naprawdę sporą wprawę w przedzieraniu się przez tłum.
Usiadłam na swoim miejscu. Chwilę po mnie przyszedł Dick. Pewnie zagadałby mnie, a ja nie byłabym mu wstanie powiedzieć, że nie mam ochoty z nikim rozmawiać, więc pewnie ciągnęłabym jakoś rozmowę. Z resztą, gdybym mu powiedziała, zapytałby mnie, co się stało. Nie miałam ochoty nikomu mówić o śnie.
Jak zwykle moim wybawieniem okazał się być dzwonek. Nie ocalił mnie jednak od kolejnej lekcji o Platonie. Od siódmej klasy, rok w rok rozmawialiśmy o nim na Historii Filozofii. Był to najbardziej szczegółowo omawiany filozof i niemal każdy znał na pamięć jego poglądy.
Otóż Platon twierdził, że świat jest zbudowany z idei i z rzeczy. Te pierwsze są doskonałe, a więc wieczne i niematerialne. Rzeczy są natomiast próbą człowieka do zbliżenia się do idei. Mimo wszystko, nawet najbliższa idei rzecz nie może być doskonała, bo jest materialna.
Nauczycielka na przykład zawsze brała krzesło. Podnosiła wysoko jeden z taboretów i wygodne nauczycielskie krzesło. I jedno, i drugie było krzesłem. A więc czemu się różnią? Bo są rzeczami.
Człowiek był natomiast wyjątkiem. Był rzeczą, bo miał ciało i był ideą, bo miał duszę. Dusza składała się z trzech części: rozumnej, impulsywnej – czyli emocjonalnej – i zmysłowej.
Z każdą należy dążyć do doskonałości. Jeśli doskonale używa się części rozumnej powstaje mądrość, impulsywnej – męstwo, a zmysłowej umiarkowanie.
Z tego wszystkiego wychodzi sprawiedliwość.
Dlatego tak  też miało działać państwo Platona. I teraz działa. Częścią rozumną kraju są filozofowie, to oni rządzą i wydają wyroki. Częścią impulsywną są wojskowi, to oni muszą być mężni broniąc karu. Natomiast całym państwem jest cześć zmysłowa, inaczej rzemieślnicy. To oni wszystko tworzą.
Żeby to wszystko trzymało się umiarkowania, władza miała dużo na głowie. To oni wybierają rozrywkę i kulturę. Oprócz tego wychowują dzieci i sfajtają małżeństwa. Jaka byłaby inaczej szansa że znajdziesz swoją drugą połówkę wśród tylu osób. Ponad to, nie rozbija się małżeństw.
Była też kwestia jaskini. To właśnie ją dzisiaj omawialiśmy. Platon stworzył metaforę życia, porównując go do jaskini. W jej wnętrzu siedzą ludzie. Za nimi jest jakieś źródło światła. Ktoś stoi między nimi a światłem i puszcza niesamowite cienie. Ludzie obserwują na ścianie wiele niesamowitych cieni. Nie znają niczego innego, więc uważają to za prawdziwe życie.
Żeby poznać prawdę, należy się odwrócić, wstać i wyjść z jaskini.
Nauczyciele zawsze za przykład podawali uczniów, którzy uważają że najważniejsza jest szkoła, ciągle z kimś rozmawiają i nie uważają na lekcjach. Tak jak Doris.
-…przecież wszyscy wiedzą że jesteście tu tylko po to, żeby się uczyć! – przedrzeźniała nauczycieli, kiedy byłyśmy na stołówce. – Co z tego, że to całe siedemnaście lat!
Kiedy znowu zadzwonił dzwonek byłam pierwsza przy drzwiach. Przez resztę dnia biegałam z pracowni do pracowni, ciałem obecna, ale duchem już nie do końca. Na przerwie obiadowej ze stołówki tylko wzięłam jedzenie i zostałam na korytarzu. Koniec zajęć przywitałam z ulgą.
Próbowałam się uczyć, ale niewiele mi z tego wyszło. Wiedziałam, że bez systematycznej pracy gorzej zdam testy i w przyszłym roku zostanę przydzielona do słabszej grupy na zajęciach… A mimo wszystko i tak nie potrafiłam się zmusić do nauki.
Po prostu poszłam spać. Wyciągnęłam się na łóżku z zadowoleniem i szybko zasnęłam.
Znowu śniłam.

2 lutego 2014

Prolog



Biegła. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa, ale nie potrafiłam się zatrzymać. Miałam wrażenie że jej oddech zagłuszył wszystkie inne dźwięki, oprócz regularnego stukotu butów.
„Biegnij, biegnij, biegnij!” krzyczałam do niej. Była już wykończona, ale mogłam pozwolić jej na nawet kilka sekund odpoczynku. Wiedziałam tylko że musi biec, żeby przeżyć. Nic innego nie miało znaczenia. Nie wiedziałam co się dzieje, nie rozumiałam czemu mnie słucha, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. To wszystko nie miało znaczenia – liczył się tylko bieg.
Kazałam jej skręcić w jakąś boczną uliczkę. Posłuchała mnie. Uliczka była ślepa, przed nami był mur wysoki na jakieś dwa i pół metra. Musiał być stary, był z cegieł. Poprowadziłam ją do jakiegoś kubła na śmieci. Wchodząc na niego dwa razy prawie się nie przewróciła, ale zmuszałam ją do zachowania równowagi. Znalazłam szczerbę w murze i kazałam jej tam włożyć stopę. Rękami chwyciła się szczytu. Kazałam jej się podciągnąć. Była już na skraju sił, ale adrenalina krążyła w jej żyłach.
Dziewczyna podciągała się nieznośnie długo. Chyba nie dłużej niż kilka sekund, ale czas się liczył inaczej.
Wstała. Widziałam jej oczami gładkie domy dachów. Dominował fiolet – domy zamieszkane przez obywateli – a tam gdzie fiolet musiał być też żółty i zielony – przybudówki i garaże. Wieczorami budynki lekko się żarzyły, aż nie przychodziła Cisza Nocna. Wtedy wszystkie światła gasły i tak właśnie było teraz.
W świetle księżyca widziałam żółto połyskującą powierzchnię szklanego dachu. Od muru dzieliło go jakiś metr, może więcej. Kazałam jej skoczyć. Myślałam że spadnie, ale złapała się. Miała rękawiczki, myślałam że będą się ślizgać po dachu. Wtedy to ja się bałam i to ona przejęła kontrolę. Podciągnęła się, sama nadal nie wiem jak. Wyglądało, jakby świetnie potrafiła podciągać się na dach w rękawiczkach. To było dziwne, po co ktoś miałby chodzić po dachach w rękawiczkach?
Jedna z nich przesunęła się. Zobaczyłam na dłoni dziewczyny jakąś dziwną wydzielinę, zanim poprawiła rękawiczkę. Zaczęłam szukać kolejnego dachu.
- Tam jest! – usłyszałam krzyk.
Spanikowałam. Kazałam jej biec, biec, biec, tak daleko jak tylko się da. „Skocz na zielony dach, a potem fioletowy!” krzyczały moje myśli. Doganiali ją, musiała uciec.
Skoczyła. Coś świsnęło za jej plecami. Biegła, biegła, biegła, tak jak jej kazałam. Na którymś z kolei fioletowym dachu poślizgnęła się. Zanim wstała, coś ją przykryło. Zaczęła się szamotać, ale na niewiele się to zdało. Była w jakiejś sznurowej siatce. Z samoobrony wiedziałam, że jeżeli będziesz się wyrywać, więzy tylko się zacisną. Kazałam jej przestać, ale mnie nie usłyszała albo nie posłuchała. Zrozpaczona krzyczałam, kiedy ścigający się zbliżyli.
- Kogo my tu mamy…? – Mężczyzna nachylił się nad nami.
Dziewczyna chciała go uderzyć, ale nie zdążyła. Ktoś wbił jej strzykawkę w ramię.
I wtedy się obudziłam.

Witajcie, dzień dobry, cześć i czego tam sobie jeszcze zażyczycie



Otóż, jak widzicie założyłam bloga. Nie umiem szablonów, to taka szprytna będę i wybiorę jakiś w miarę niezły, wszyscy pomyślą że tak miało być. Ale to nie zmienia faktu, że gdyby jakaś dobra duszyczka mi coś skleciła, bardzo ładnie bym podziękowała i oznaczyła.
Możecie widzieć tu jakieś podobieństwa do różnych książek, ale żadna nie maczała w tym palców. Tak naprawdę złożyłam trzy pomysły, które osobno były trochę zbyt puste. Mamy tu przede wszystkim świat bazujący na koncepcji utopii Platona. Dorzuciłam do tego fantasy, które jest jakimś sciene-fiction (bo nigdy nie potrafiłam sobie wyobrazić jak człowiek może się od tak zmienić w wilka, bez żadnych operacji, przeszczepu kończyn i tak dalej). Motyw snów natomiast powstał w mojej głowie. Kiedyś przyśnił mi się sen bardzo podobny do snów głównej bohaterki. Został mi w głowie na tyle długo, by doczekać się ważnego miejsca w opowiadaniu. Będzie dużo porównań do jaskini platońskiej, kiedy tylko będzie się dało postaram się wyjaśnić tą idee, ale to tego czasu może być trochę nie jasno.
To na koniec, żeby zachęcić niezdecydowanych:



Pod koniec Drugiej Ery wybuchła zaraza. Biała Śmierć zabiła tysiące ludzi, zanim naukowcy opracowali lek. Kolejne tysiące zginęły, kiedy wybuchło bezprawie. Aby przywrócić człowieczeństwo, ludzie zdecydowali się stworzyć system, o jakim marzył Platon, jeden z największych filozofów. Od tego czasu minęły 53 lata. Nie było żadnych wojen, zamachów ani groźnych eksperymentów. Dzięki wprowadzeniu ciszy nocnej, liczba przestępstw maleje. Świat jest bezpieczny. Każdy obywatel może spokojnie oglądać cienie na ścianie jaskini.